
Jest rok 1883, 19 sierpnia. W przytułku dla ubogich przychodzi na świat Gabrielle, urodzona jako drugie nieślubne dziecko Alberta Chanel oraz Jeanne Devolle.
Ślub rodziców, który odbył się 15 miesięcy po jej narodzinach, uciekający od odpowiedzialności ojciec, który stał się dla niej widmem niespełnionej miłości, sierociniec, do którego trafiła po śmierci matki, a także szkoła z internatem prowadzona przez zakonnice, w której była ubogim wyrzutkiem – to prawda na temat wczesnej młodości Chanel, którą przyszła kreatorka mody z uporem tuszowała.
W jej wyobrażeniach, podsycanych literackimi romansami oraz wybujałą wyobraźnią, ojciec był czułym opiekunem, nie zawsze obecnym, ale zawsze skorym odpędzić demony, które nocą nawiedzały małą Coco. W rzeczywistości jednak był domokrążcą goniącym za swoimi marzeniami. To on, po śmierci matki, zawiózł Coco i jej siostry do „domu milczących, bezimiennych, zimnych, odzianych w czerń ciotek”, czyli sierocińca prowadzonego przez zakonnice. W swoich późniejszych opowieściach Chanel nazywała go domem.
Również historia imienia “Coco” jest odzwierciedleniem gorzkiego życia, które dalekie było od ojcowskiej czułości i miłości. “Mała Coco” – tak ją miał nazywać ojciec, który podobno nie lubił imienia Gabrielle. W rzeczywistości było to imię zagubionego pieska z przyśpiewki “Qui qu’a vu Coco?”, którą Chanel wykonywała w pawilonie w parku w Moulins, gdzie organizowano koncerty dla bywalców z miejscowych koszar. To właśnie na tej prowizorycznej scenie zrodziła się Coco, której imię obecne będzie później na ustach całego świata.
„Była kłamczuchą, zatem trudno powiedzieć kim naprawdę była zanim stała się sławna i osiągnęła sukces. Nie chciała opowiadać o swojej młodości, nie wiem dlaczego. Może się wstydziła, a może nie chciała wzbudzać w ludziach żalu i współczucia, wynikającego z faktu, że pochodziła z ubogiej rodziny?” – powiedziała w jednym z wywiadów Audrey Tautou, ekranowe wcielenie Chanel.
Czy kłamała ze wstydu, czy była to zręczna żonglerka kobiety od podstaw budującej swój wizerunek – nie wiadomo. Może fragmenty jej życia były niczym zbędne elementy dobrze skrojonej garsonki, które należy usunąć tak, aby nie szpeciły nienagannego zarysu całej sylwetki? A może Coco, która w dzieciństwie żyła w świecie fantazji, osładzającym gorzki smak samotności, w życiu dorosłym fantazją osładzała sobie gorycz wspomnień. Jedno jest pewne, Coco budując swoje modowe imperium i legendę, dbała również o swój image i uszyła na miarę nie tylko swój styl, ale również wspomnienie o swoim życiu.
Choć Coco zręcznie wycinała niewygodne fragmenty swojego życiorysu, to niektóre ze wspomnień mają odzwierciedlenie w jej projektach. Mała czarna, prostota, białe kołnierzyki i mankiety to wspomnienie nudnych, klasztornych mundurków. Coco odarła kobiety z falbanek i jaskrawych kolorów, o których marzyła jako dziecko i ubrała je w stroje inspirowane tym, czego za młodu nie znosiła. Zdobienia na guzikach, biżuteria, hafty wyszyte koralikami na wieczorowych sukniach, to wspomnienie mozaik, na które przez lata Coco napatrzyła się w klasztornych murach.
I choć Coco uciekała od swojej przeszłości, to właśnie jej fragmenty pozwoliły zbudować coś, co stało się symbolem modowego imperium, które stworzyła.
Kobiety zawdzięczają jej wiele – uwolniła ciało od ciążących, karykaturalnych strojów, odczarowała czerń, z klasyki i prostoty uszyła nieśmiertelny uniform. Sama w jednym z wywiadów przyznała, że stworzyła własny styl, aby nie poddawać się zmieniającym się trendom, które prowadzą jedynie do tworzenia rzeczy brzydkich. A z brzydotą jak wiadomo, Coco było zdecydowanie nie po drodze. Ale nie o modzie mowa.
Warto usiąść z Coco i przerobić z nią nie lekcję stylu, a historię jej życia, z której wnioski są nieśmiertelne i równie uniwersalne, co wykreowana przez nią mała czarna. Kłamstwa na temat swojej własnej historii Coco układała w zgrabne życiorysy, które można mnożyć, jednak prawda o jej życiu pozostaje niezmienna. Ze skrawków wspomnień jasno i wyraźnie wyłania się obraz kobiety, która wyprzedzała epoki nie tylko wizją mody, ale również wizją swojego życia, w którym ponad wszystko ceniła sobie niezależność i wolność.
„We wczesnej młodości zrozumiałam, że bez pieniędzy jest się niczym, a mając je można zrobić wszystko. W przeciwnym razie zostaje się zależną od męża” – przyznała Chanel. I nie chodziło tu jedynie o opływanie w luksusy. W tamtym czasie nie brakowało u jej boku mężczyzn skłonnych zapewnić jej dobrobyt i spełnić każdy kaprys. Ale Coco nudziły proste rozwiązania i droga na skróty. Wrodzona duma pchała ją do przodu i nie pozwalała pozostawać dłużną.

„Zaczyna się od pożądania pieniędzy. Następnie ponosi nas zamiłowanie do pracy. Praca ma o wiele mocniejszy smak niż pieniądze. Pieniądze ostatecznie nie stają się niczym więcej, jak tylko symbolem niezależności. Mnie interesowały wyłącznie dlatego, że schlebiały mojej dumie. Nie chodziło o kupowanie przedmiotów, nigdy nie pożądałam niczego poza czułością, musiałam sobie kupić wolność, opłacić ją za wszelką cenę” – przyznała szczerze w swojej autobiografii.
I choć rola utrzymanki w tamtym czasie dawała kobietom szanse na pełne przepychu życie, Chanel zręcznie uciekła od niepewnego losu, podyktowanego miłosnymi uniesieniami mężczyzn. Tak jak w młodości, tak i w późniejszych latach polegała na sobie. Nie imponowały jej ani drogie oplecione na szyi kolie, ani ujmujące komplementy. Cenę za niezależność zapłaciła wysoką – sukcesy okupiła samotnością, która od zawsze rzucała na cień na jej życie.
„Moje życie jest historią – a często dramatem – kobiety samotnej, jej nieszczęść, jej wielkości, tej nierównej pasjonującej walki, którą musi toczyć przeciwko samej sobie, przeciwko mężczyznom, przeciwko uwodzeniu, słabościom i niebezpieczeństwom, które czają się ze wszystkich stron” – przyznała we wspomnieniach.
Coco bynajmniej nie gardziła ani mężczyznami, ani miłością. Tej ostatniej pragnęła od zawsze, a utraconą opłakiwała długo. W istocie to mężczyźni pozwolili zbudować fundamenty jej późniejszego życia. Etienne Balsan pomógł jej uciec od biedy, kiedy zamieszkała z nim w jego domu, wzniesionym pierwotnie jako klasztor. Nawet w takim momencie cienie przeszłości Chanel wciąż były obecne w jej życiu. Mimo że Balsan wprowadził ją w odmienne towarzystwo, przez co otworzył zupełnie nowy rozdział jej życia, to dopiero jej późniejszy kochanek, Boy Capel, stał się jej mentorem, kochankiem, azylem i nadzieją na upragnioną miłość. Łączyły ich nie tylko interesy, ale również wielkie uczucie, którego nie przerwało nawet małżeństwo Capela. Chanel niejednokrotnie rozpływała się nad swoim kochankiem, tworząc niemal nieskalany, posągowy obraz angielskiego dżentelmena. Wiadome było jednak, że Capel zdradzał ją wielokrotnie. I choć Coco zajmowała szczególne miejsce w jego sercu, to ze względu na swoje pochodzenie, nie mogła liczyć na równie ważne miejsce w jego życiu i do końca pozostała tylko jego kochanką. Ta rola, jak sama zapewniała, nie przeszkadzała jej, a wręcz chętnie słuchała anegdot o miłosnych podbojach Boya.
Tu również kłamała. Boy był miłością jej życia, ich losy splatały się, byli ze sobą związani, lecz podążali w innych kierunkach. Związek Chanel i Capela najlepiej oddają dwie splecione, ale odwrócone od siebie litery C. Dziś to symbol domu mody Chanel, jednak jak wskazuje autorka biografii Chanel, Justine Picardie, to wytłoczony w najcenniejszym elemencie jej życia – marce, którą stworzyła – symbol niespełnionej miłości.
Gdyby dziś zapytać Coco o sekret jej sukcesu, bez wahania wskazałaby na ciężką pracę. „Forbes”, podobnie jak dawniej jej przyjaciele, nakreśliłby kilka zgrabnych linijek okraszonych wstępem, że czego Coco się nie dotknie zamienia się w złoto. Ona sama, dalej dopytywana o źródło sukcesu, przyznałaby, że znalazła się w odpowiednim miejscu i czasie „nadarzyła się okazją, skorzystałam z niej, o krawiectwie przecież nie miałam pojęcia”.
Za ciężką pracą, która stała się sensem jej życia, a z czasem również ucieczką od jego zakrętów, pozostawała niezłomna wiara w siebie. Coco nie tworzyła na potrzeby innych, to ona tworzyła potrzeby innych. Dokonała rewolucji nie dlatego, że czasy temu sprzyjały, gorsety uwierały, a kobiety chciały być jak Coco. Sekret jej sukcesu tkwił w tym, że nie bała się być inna. W życiu i pracy potrafiła płynąć pod prąd, cięła konwenanse tak, jak skrawki materiału, precyzyjnie i po swojemu. Fascynowała. I choć lata swojej młodości zręcznie tuszowała, pisząc różne scenariusze, to w swojej autobiografii przyznaje, że cieszy się, że było ono dalekie od beztroskiej sielanki. „Kiedy widzę, jak bardzo początkowe szczęście upośledza ludzi, nie żałuję tego, że ja sama najpierw byłam głęboko nieszczęśliwa”.
Umieć jak ona na zgliszczach budować własne imperia – to najcenniejsza lekcja stylu. Stylu życia Chanel. Może i oparła swoje życie na kłamstwach, ale legendę zbudowała na prawdziwej ciężkiej pracy. Urodziła się jako Gabrielle w przytułku dla ubogich, zmarła jako La Grande Mademoiselle Coco Chanel, w paryskim Ritzu.
Tekst na podstawie książek:
“Kobiety które wstrząsnęły światem mody” Bertrand Meyer – Stabley; “Czar Chanel” Paul Morand; “Coco Chanel – legenda i życie” Justine Picardie
Powiązane artykuły:
Warning: preg_match(): Compilation failed: invalid range in character class at offset 12 in /home/pomyslna/domains/magazynmoi.pl/public_html/wp-content/plugins/js_composer/include/classes/shortcodes/vc-basic-grid.php on line 172