Listy do: Jack Kerouac

Jack,

czytając „Podziemnych” dałam Ci się zabrać w podróż. Czy miałam na nią ochotę? Chociaż lepszym pytaniem byłoby: czy chciałam, żebyś to Ty był przewodnikiem? Wiem, to nie Twoja sprawa. Po książkę sięga się przecież na własne ryzyko, ale muszę przyznać, że lektura w Twoim towarzystwie mnie wkurzyła. „Podziemni” to raczej jedna z tych historii, które nie powinny się zdarzyć. Chyba, że chcesz się sponiewierać, sięgnąć dna i zabrać ze sobą przy okazji kilka osób, mrugając do nich zachęcająco zza baru: „będzie fajnie, to może jeszcze kolejkę? Ja stawiam!” Jedno trzeba Ci jednak przyznać – w świecie, który stworzyłeś wszystko jest bardzo prawdziwe. Więc teraz ja zabiorę Cię w podróż, chociaż od dawna nie żyjesz, ale zza grobu chyba nie będziesz miał mi tego za złe.

Szklaneczka burbonu na dobry początek, pita w jakimś zadymionym barze w San Francisco. Wyobraź to sobie, bo na pewno się tam nie znajdziemy. Czeka nas dekadencki wieczór sam na sam w domu. Ale możemy palić bez wychodzenia na balkon. Szaleństwo, hm? Ten dym doda klimatu.

A zatem – Ty i ja, salon w moim domu. Szklanka whiskey i żarzący się papieros, właściwie to może odpalany jeden od drugiego, tak żeby dym szczypał w oczy i wsiąkał we włosy, a w ustach pojawił się ten niesmak taki słodko-gorzki, którego chciałoby się jak najszybciej pozbyć. Nie zapominajmy o muzyce – jazz, lata 50-te? Może być? Mam nadzieję, że doceniasz mój wysiłek.

Przejdźmy do rzeczy. Small talk to nie jest moja mocna strona. Gdybyśmy rozmawiali, to nie byłaby miła rozmowa. Nie lubię takich jak Ty.

Twoja książka to kiepski romans. Podobno napisałeś ją w 3 dni zafascynowany znajomością z Alene Lee (Mardou Fox). Zainspirowała Cię? Ona? Czy to tylko efekt protestu wobec amerykańskiej rzeczywistości tamtych lat? Taka przypadkowa ofiara młodzieńczej manifestacji, którą potem fajnie opisać. Bo jak wytłumaczysz mi to, że można tak kogoś potraktować. Była ciemnoskóra, więc pewnie nikt z Was – hipsterów – nie traktował jej poważnie. Rozumiem. Ale była też egzotyczna więc każdy z Was chciał ją mieć, jak puchar przechodni. Nie miała nic lepszego do roboty, więc mogłeś ciągnąć ją w dół razem ze sobą. Tylko kiedy Ty miałeś już dosyć upadlania się, wracałeś do mamusi, która trzymała dla Ciebie wolny pokój, pieniądze i przestrzeń do pisania, a ona nocowała u kolejnych kumpli i liczyła na to, że ktoś kupi jej kanapkę i zaopiekuje się nią aż do momentu, w którym Ty przypomnisz sobie o jej istnieniu. 

Czas się napić. Jeszcze raz to samo?

Więc co my w tej książce mamy. Strumień świadomości na pewno. Mnóstwo słów i wątków, które nie wynikają tylko z tego, że byłeś pod wpływem tej oszałamiającej, czarnoskórej piękności. Po prostu – byłeś pod wpływem. Ale jak już się przegrzebiemy przez te słowa, to co znajdujemy? 

Jest chaos, jest beznadzieja, niby jest miłość, ale to chyba tylko chwilowa fascynacja, bo miłość tak nie rani. I jest główny bohater – stary chłopiec, który rozrabia i nie widzi, że niszczy siebie i innych, traktując życie jak beztroską zabawę bez jakichkolwiek granic.

Wiesz co mnie złości? Że takie historie są na papierze, że powinno się je usuwać, traktować jak błąd, ale one zostają i trwają. Po latach ktoś otworzył tę Twoją książkę napisaną w pijackim amoku i uznał, że hipsterzy są fajni, chłopcy z syndromem Piotrusia Pana uroczy i że można się na nich wzorować, bo to nie ma żadnych konsekwencji. No bo przecież Ty ich nie ponosiłeś. Jak się z Mardou nie udało, to była następna, jak się skończyły pieniądze i kumple – zawsze można było wrócić do mamusi.

Takie historie utrwalają pewne wzorce zachowań w kulturze. Na przykład nieuzasadnioną ciągotę kobiet do dupków. Dlaczego do nich lgniemy? Bo niestety – lgniemy. Z wielkim zaangażowaniem. Myślałam o tym i… nie wiem. Nie sądzę żebyśmy uważały, że to urocze. To nie jest urocze. Jest wbrew wszelkim mechanizmom ewolucyjnym, które powinny kazać nam szukać najprostszych, najprzyjemniejszych rozwiązań i gwarantować przetrwanie. Fascynacja dupkiem nie gwarantuje przetrwania. Nie gwarantowała w latach 50-tych i nie gwarantuje teraz. A jednak…

Przejdźmy więc do bardziej wysublimowanych teorii. Oto i hierarchiczna teoria potrzeb Maslowa, co my tu mamy? Już na samym dole (tuż nad potrzebą zaspokojenia potrzeb fizjologicznych) pojawia się potrzeba bezpieczeństwa i bycia akceptowanym. Czy bycie z dupkiem pozwala nam to osiągnąć? Odpowiedź brzmi: nie.

Napijmy się za te błyskotliwe wnioski. Ale to nie wszystko…

Może kobiety w ten sposób chcą podbudować swoje ego? Udowodnić sobie, że potrafią tego upośledzonego dupka nawrócić? W tym wypadku już po pierwszym zderzeniu ze ścianą, które zresztą następuje dosyć szybko powinna nastąpić natychmiastowa ucieczka. Ale nie… My kobiety (przynajmniej niektóre – chwała tym, które potrafią inaczej) stoimy na posterunku jak szeryf na dzikim zachodzie z dumą na twarzy patrząc w zachodzące na horyzoncie słońce i niewzruszone oczekując rychłego ataku Indian, kiedy to prawdziwy szeryf tkwi w saloonie, bo coś mu wypadło i niestety nie stawi się na umówionym miejscu spotkania żeby ramię w ramię z nami walczyć z przeciwnościami losu. A my najpierw czekamy, potem czekamy jeszcze trochę ciągle licząc, że szeryf się zjawi, potem już do nas dociera, że się nie zjawi, ale ciągle mamy nadzieję, że był jakiś ważny powód więc zadzieramy kieckę, wsiadamy na konia i łykając łzy upokorzenia najpierw rozprawiamy się z Indianami a potem jeszcze zbieramy resztki szeryfa z saloonu.

Co jest z kobietami nie tak? Co jest z takimi facetami jak Ty? Przecież dupkowatość powinna być cechą wypartą, wymierającą. Czy ona zwiększa szanse na przeżycie takich jak Ty, a jednocześnie sprawia, że kobiety, które nie potrafią tego odkryć na czas same wymierają? Może w tym przypadku selekcja naturalna nie działa na korzyść tych mniej złych.

Mówiłam Ci już, że bardzo realistyczna była ta Twoja książka, prawda? Naprawdę była. Taka do upodlenia się. Więc niniejszym zaświadczam, że się upodliłam i za Twoją sprawą, bo raczej nie dzięki Tobie, spotkałam ze starannie i głęboko zagrzebanymi lękami. Upchnęłam je głęboko w szafie, ale wyobraź sobie, że one zawsze wychodzą.

Napijmy się za to.

Tina

//

P O D Z I E M N I   J A C K    K E R O U A C

KIEDY: Polecam kiedy chcesz się sponiewierać. Z czytaniem tej powieści jest moim zdaniem trochę tak, jak z oglądaniem filmów Smarzowskiego, nie robi się tego dla przyjemności, ale kiedy chcesz się dobić. Sięgnij po „Podziemnych” w chłodny, wietrzny wieczór. Kiedy masz pod ręką szklaneczkę burbonu, paczkę papierosów i raczej podły nastrój. Nie pomoże Ci się poczuć lepiej, ale czasami trzeba sięgnąć dna. Jak przy kolejnej stronie i drinku będziesz chcieć z kimś pogadać, na pewno nie dzwoń do nikogo znajomego, do byłych też. Ale do byłych lepiej nigdy nie dzwoń po kilku głębszych. Stań przed lustrem i pogadaj z kimś na kim możesz polegać, czyli ze sobą.

DLA KOGO: Dla wszystkich tych, którzy chcą zabłysnąć w towarzystwie i powiedzieć, że wiedzą skąd się wzięli hipsterzy na tym świecie. Opcjonalnie dla tych, którzy chcą się na chwilę przenieść do epoki jazzu i poczytać o zbuntowanych draniach z syndromem Piotrusia Pana. I którzy zniosą strumień świadomości autora, który znaczy każdą stronę tej powieści.

O CZYM: Jakby mroczny nie był to jest to romans. Może mało w nim miłości, ale jest związek. Krótka historia o burzliwej relacji czarnoskórej piękności z dekadenckim artystą. Wszystko umiejscowione w zadymionych barach San Francisco, gdzie liczyły się awantury, whisky, dobra muzyka i brak zobowiązań.

CZEMU WARTO: Bo oddaje klimat.. Bo jest to portret pokolenia – może się podobać lub nie, ale warto wyrobić sobie na ten temat własną opinię. Bo opisuje historie i ludzi, których można nie lubić. A to też czasami potrzebne. W końcu przeżywamy kulturalny renesans czarnych charakterów. W tej wersji nikt nie lata z siekierą, ani nie knuje żeby posiąść władzę, ale to bliskie spotkanie z mroczną stroną ludzkiej duszy.

1005 views
Wróć